Marszałkowska, główna ponoć ulica Warszawy. Najważniejsza? Najbardziej reprezentatywna? Najbardziej rozpoznawalna? Tym gorzej dla Warszawy. To, co dzieje się z ową „wizytówką” stolicy nie tylko woła o pomstę do nieba. Jest po prostu żenujące. Jeśli otrzymać analogię z wizytówką, to ta jest pobazgrolona, brudna, zapyziała, niemodna i zwyczajnie ohydna. Właśnie z wymienionych powodów –  jest zwyczajnie brzydka i prowincjonalna, przypomina ulicę poboczną, trzeciorzędną, zapomnianą. Pseudograffiti rządzi od ul. Królewskiej aż do placu Unii, a potem gładko przechodzi w równie zapyziałą Puławską. Marszałkowską na każdy wolnym skrawku ściany budynku pokrywają grafficiarskie zmazy. Czy władze miasta tego nie widzą? Nie płoną ze wstydu? Nie rzucają się na pomoc, by z niej zeskrobać ten syf? Marszałkowska została daleko w tyle za Królewską, Jana Pawła, Towarową, nawet Al. Jerozolimskimi, już o bardziej zabytkowych arteriach nie wspominając…
Niestety, to ona jest tą główną, przynajmniej w teorii, i ma świadczyć o naszym mieście. Co można sobie o tym mieście pomyśleć, patrząc na ten dramat i żenadę zwaną ulicą Marszałkowską? Wydaje się niczyja, niekochana i nieszanowana przez włodarzy miasta, ale i przez młodocianych mieszkańców, którzy wolą czarny spray i syf niż – znienawidzoną – urodę miejsca, która dawno już przekwitła i zdechła, pod warstwa farby i brudu…